12 mar COVID-19 – Zapalenie płuc wywołane wirusem SARS-COV-2
W naszej praktyce zgłaszalność dzienna pacjentów do lekarza wzrosła na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni co najmniej 2-3 krotnie. Nawet ci, którzy jeszcze pół roku temu nawet by nie pomyśleli o przyjściu do lekarza ze swoim katarem, czy chrypką dzisiaj „walą drzwiami i oknami”. Co o tym sądzić? Sam nie wiem. Wyzbyliśmy się wiedzy podstawowej, przekazywanej przez naszych rodziców, wyzbyliśmy się odpowiedzialności za siebie samego, za własne zdrowie, żądamy wyłącznie, żeby o nas dbał ktoś inny! Na przykład państwo, NFZ lub personel przychodni! Masakra! Egocentryzm dominuje nad poczuciem wartości wspólnych.
Dziś miałem w gabinecie osobę z Pragi (czeskiej) z objawami przeziębienia. Młody człowiek najpierw zadzownił do naszego Sanepidu, że wrócił z Czech i mógł się zarazić. Powiedziano mu, że ma się zgłosić do POZ (wbrew rekomendacjom Głównego Inspektora Sanitarnego, przełożonego Sanepidu w Sępólnie). Przyszedł. Gdy wszedł do gabinetu lekarskiego był zestresowany, bo jak mówił – w Pradze są już przypadki zachorowania na ten wirus . Po badaniu stwierdziłem zapalenie gardła i przewodu słuchowego zewnętrznego. Ze względu na możliwy kontakt w Pradze z kimś zarażonym wirusem covid-19 telefonicznie skontaktowaliśmy się z Sanepidem. Powiedziano nam, że w Pradze nie ma jeszcze wielu przypadków zachorowania. Pani z Sanepidu nie przyjęła od nas danych pacjentach, zaleciła jedynie kwarantannę domową, którą wcześniej ja sam zaleciłem pacjentowi. Po tym co mi przekazano z Sanepidu, zatkało mnie na dobre. Z kontaktów z lekarzami rodzinnymi z całej Polski wnioskuję, że jest to problem powszechny. Czy leci z nami pilot?
Korzystając z podpowiedzi koleżanki lekarki z Bydgoszczy umieściłem na drzwiach wejściowych do praktyki informację, że rejestracja odbywa się wyłącznie telefonicznie (chodzi o ograniczenie dwukrotnych lub wielokrotnych wejść do praktyki – rejestrujemy pacjentów na konkretne godziny przyjęć). W miejscu, w którym rejestrujemy pacjentów jest już od kilku dni wyznaczone miejsce dla pojedynczego pacjenta. Po dzisiejszych zaleceniach Konsultanta Krajowego w dziedzinie medycyny rodzinnej prof. Agnieszki Mastalerz-Migas od jutra tworzymy „śluzę” w części korytarza wejściowego, zagrodzoną taśmą i z miejscem dla „zabezpieczonej” pielęgniarki, gdzie każdy wchodzący pacjent będzie musiał wypełnić ankietę, zamieszczoną w zaleceniach Konsultanta Krajowego. Dopiero wtedy, jeśli nadal pacjent będzie „chciał do nas wejść”, zostanie wpuszczony na wyznaczone pole przed rejestracją. Pacjenci z objawami przeziębienia będą przekazywani do odrębnej, zamkniętej części poczekali, która stanie się swego rodzaju izolatką. Z tego miejsca lekarze będą zapraszali osobiście pacjentów do swoich gabinetów.
Zwrócenie pacjentowi uwagi, że kaszle „na wszystkich”, czyli na pozostałych pacjentów i na personel, przez co roznosi zarazki i zakaża inne osoby, bo nie zasłania prawidłowo ust, albo że nie umył rąk wchodząc do gabinetu lekarskiego, a on nie wie po co, bo mył wczoraj, wywołuje najczęściej ze strony pacjenta agresję. Czasem wydaje się nam, że stykamy się z analfabetami, mimo tego, że część z nich ma z przodu swojej egzystencjii tytuł magistra.
Z pełną odpowiedzialnością chcę powiedzieć, że epidemii koronawirusa nie unikniemy i zapewne, wbrew opinii, jak dotychczas tylko jednej pacjentki z Sępólna („w Sępólnie to jest niemożliwe”), u nas też z tego powodu ktoś (lub wielu ktosiów) umrze (może nawet ja sam). Takie jest prawo epidemii. Kiedyś nie było na to lekarstwa. Dziś jest. Ale zależy od nas wszystkich. Nie jesteśmy jednostkami, ale społeczeństwem i mamy obowiązki społeczne, a nie tylko własne lub rodzinne. Czy będziemy umierać, zależy od nas. Na wirusa zapalenia płuc wywołanego przez wirusa covid-19 (powtarzam jeszcze raz: TO NIE JEST GRYPA) nie mamy lekarstw, nie mamy szczepionek zapobiegających chorobie. Mamy jednak najlepsze i najskuteczniejsze lekarstwo – własne mózgi. Jeśli potrafimy myśleć, myśleć społecznie i mądrze stosować się do zaleceń tych, którzy często umierają przy badaniach nad takimi wirusami i epidemiami, oddają własne życie dla ludzkości, to się uratujemy i poniesiemy możliwie najmniejsze straty biologiczne. Jeśli zaś będziemy udawać „bohaterów” (przychodzi teraz pacjent nowotworowy i prosi o skierowanie na badania diagnostyczne, których „dawno nie robił” i mówi, że nie boi się koronawirusa – to może ma rację?), lekceważyć konieczne ograniczenia i regulacje, zapominać o innych ludziach – bliższych, dalszych, sąsiadach, rodzinie, którzy mimo wszystko chcą żyć, to nic po nas. To „jeno dymy nad martwym prochem snuć się będą”. Tego chcemy? A może warto wykrzesać z siebie choćby odrobinę człowieczej wartości, miłości bliźniego i szacunku dla Stwórcy.
Dariusz Jałocha