Róbmy swoje

Róbmy swoje

Zastanawiałem się przez miniony tydzień, jak mam napisać dla Państwa kolejny felieton, abym nie stał się Twardowskim z ballady Adama Mickiewicza „Pani Twardowska”, który to bohater „śmieszy, tumani, przestrasza”. Po długich namysłach zrozumiałem, że raczej się nie da, no może z wyłączeniem kategorii „śmieszy”, wszak w obecnej sytuacji do śmiechu nam wcale nie jest.

Najnowsze doniesienia prasowe, na przykład dokładna analiza „Financial Times” mówią o faktycznej liczbie zgonów z powodu koronawirusa. Może ich być o około 60 procent więcej, niż podaje się w oficjalnych statystykach. Brytyjski dziennik porównał liczbę zgonów z różnych przyczyn w marcu i kwietniu 2020 roku w 14 krajach ze średnią za ten sam okres w latach 2015-2019. Podaje, że oficjalne statystyki wykazały 77 tysięcy zgonów z powodu koronawirusa, podczas gdy ogólna liczba zgonów zwiększyła się o 122 tysiące w stosunku do średniej za ten okres dla ostatnich pięciu lat. Nadmierna śmiertelność najgwałtowniej wzrosła w tych miejscach, które najmocniej zostały dotknięte epidemią. Z tych danych wyciągnięto wniosek, że wiele zgonów nastąpiło na skutek COVID-19, ale nie uwzględniono ich w statystykach poszczególnych krajów. To są bardzo ciekawe informacje, jednak w mojej ocenie niczego nie zmieniają, poza świadomością tragedii setek tysięcy ludzi i rozmiaru skali zjawiska. Z całą pewnością istotniejsze z punktu widzenia walki z COVID-19 są informacje o czasie trwania pandemii. Prof. Guido Vanham, belgijski wirusolog z Instytutu Medycyny Tropikalnej w Antwerpii uważa, że pandemia „prawdopodobnie nigdy się nie skończy, w tym sensie, że ten wirus pozostanie, dopóki go nie wyeliminujemy, a jedynym sposobem na jego wyeliminowanie byłaby bardzo skuteczna szczepionka, która musiałaby być podana KAŻDEMU CZŁOWIEKOWI”. Stan na dziś jest taki, że ani takiej szczepionki nie mamy, a jej stworzenie będzie niezmiernie trudne (o czym poniżej), ale przede wszystkim warunek drugi wydaje się nierealny – zaszczepienie wszystkich ludzi. Jeżeli nie zaszczepimy wszystkich, wirus przetrwa. Trudności z opracowaniem skutecznej szczepionki mnożą się jak przysłowiowe króliki. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) oświadczyła niedawno, że jak dotąd nie ma dowodów na wykształcenie odporności u ozdrowieńców. Czyli przechorowanie choroby COVID-19 może nie dać odporności przed ponownym zachorowaniem. Mało tego, są także doniesienia, że niektórzy ozdrowieńcy (na przykład w Korei Południowej) ponownie zarazili się koronawirusem. Idźmy dalej i szukajmy kolejnych doniesień naukowych. Zespół prof. Li Lanjuana z chińskiego Uniwersytetu Zhejiang badał mutacje w genomie SARS-CoV-2 u 11 zarażonych pacjentów. Zidentyfikowano 33 mutacje, z których 19 było nowych. Wykazano również różnice w ilości wirusów u pacjentów z różnymi szczepami, co może oznaczać, że wirus nabył mutacje zdolne do znacznej zmiany zjadliwości i stopnia wirulencji samego wirusa. To oznacza, że u różnych osób ten sam koronawirus może wywoływać inne objawy chorobowe, niezależnie od skuteczności układu odpornościowego. To jest bardzo duży problem kliniczny, ale przede wszystkim duży problem dla opracowania potencjalnych szczepionek. Wspomniany problem kliniczny to różnorodność przebiegu COVID-19. Jedni przechodzą chorobę bezobjawowo, a u innych symptomy są wyraźnie zaznaczone i pogorszenie stanu zdrowia może być błyskawiczne. Zastanawia też fakt, jak wiele w tej fali epidemicznej jest form bezobjawowych, co w praktyce oznacza, że można przekazywać wirusa jeszcze zanim się zachoruje. Profesor chorób zakaźnych Anne-Claude Cremieux ze Szpitala Saint-Louis w Paryżu tak wypowiada się na łamach „Le Parisien”: „Wiedzieliśmy, że są pewne niezauważalne łańcuchy zakażeń, ale dopiero teraz zdajemy sobie sprawę, jak bardzo są one odpowiedzialne za rozprzestrzenianie się wirusa. Może to dotyczyć nawet 40 procent przypadków.” Nie potrafimy również na dzień dzisiejszy dokładnie określić okresu zaraźliwości koronawirusem, chociaż większość badań podaje, że nosiciele wirusa mogą zakażać średnio do dwóch dni PRZED pojawieniem się objawów oraz do dziesięciu dni PO widocznych symptomach (badanie na 200 pacjentach w Chinach wskazuje nawet na 37 dni po wystąpieniu objawów). To wszystko co powyżej przedstawiłem w rzeczy samej napawa pesymizmem. No bo cóż w takim razie można powiedzieć o zabezpieczeniu się przed zakażeniem od osoby bezobjawowej, która lekceważy nakazy sanitarne i paraduje po mieście bez jakiejkolwiek osłony twarzy, bo uważa że jest zdrowa. Cóż można powiedzieć o długości kwarantanny czternastodniowej, kończącej się brakiem wykonania testów końcowych. I cóż można powiedzieć o braku utylizacji zużytych przez zwykłych obywateli maseczek jednorazowych czy rękawiczek, wyrzucanych do koszy na zwykłe śmieci stojących na ulicach, z których wiatr wywiewa ich część i przenosi w dowolne miejsca. Tych maseczek i rękawiczek będą miliony i wcześniej czy później trafią do naszego ekosystemu. Widziałem już zdjęcia rękawiczek pływających w rzekach i maseczek pogryzionych przez zwierzęta (nie koniecznie dzikie). Greto Thunberg – dlaczego milczysz, niech przemówi twoja mądrość, pokaż nam właściwą drogę, uratuj Ziemię!

A teraz coś miłego. Polscy medycy-żołnierze z Wojskowego Instytutu Zdrowia w Warszawie aktywnie wykonują swoje misje szkoleniowo-medyczne. Byli we Włoszech, Słowenii, teraz są w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Celem tych misji jest między innymi wymiana wiedzy i doświadczeń w zakresie sposobów i warunków udzielania pomocy ofiarom pandemii. To nie są misje w rozumieniu klasycznym, czyli udzielanie pomocy medycznej konkretnym pacjentom. To są strategiczne, międzynarodowe (a więc i zróżnicowane ze względu na różne systemy opieki zdrowotnej w poszczególnych krajach) badania nad sposobami właściwego i należytego postępowania w czasie trwania pandemii. Tak zdobywana wiedza jest bezcenna. Przytaczany już wcześniej w którymś z poprzednich felietonów Rafał Ziemkiewicz powiedział w jednym ze swoich programów, że jedyna nadzieja jest w wojsku, lekarzach-oficerach, bo oni nie dyskutują, tylko wykonują swoje zadania. Oni nie odmawiają pracy w placówkach opieki zdrowotnej, po otrzymaniu skierowania od wojewody. Oni są Żołnierzami, Lekarzami i Oficerami Wojska Polskiego. Oni służą Polsce. Dlatego nie dziwi reakcja prezydenta Słowacji Boruta Pahora, który w naszym ojczystym języku powiedział w swoim orędziu: „Szanowny Panie Prezydencie, drogi Andrzeju Dudo, drodzy polscy Przyjaciele. Jako prezydent Republiki Słowenii, w imieniu wszystkich Słoweńców, składam Państwu wyraz naszej solidarności we wspólnej walce przeciwko koronawirusowi. Jestem pełen podziwu dla Polaków, którzy w tych ciężkich czasach pokazują determinację, odwagę i nadzieję. Słowenia czuje Państwa smutek i serdecznie cieszy się z Państwa sukcesów. Zjednoczeni z innymi narodami i państwami europejskimi zwyciężymy! Jeszcze wszystko będzie dobrze.”

Ale żeby nie było, że ja tylko o Polsce, to proszę bardzo – teraz będzie o Niemczech, a właściwie o Angeli Merkel. Argentyński „Clarin” pisze tak: „65-letnia doktor fizyki, wychowana we wschodnich Niemczech córka luterańskiego pastora i nauczycielki łaciny, która po 15 latach na czele potężnego kraju zachowuje się jak normalny człowiek. Wśród polityków na całym świecie Merkel należy do bardzo niewielu, którzy nie ratują siebie, tylko przewodzą. Kanclerz komunikuje się w ścisły, naukowy sposób. Przekazuje spokój. Rozbraja histerią.” Prawdziwa „Corona-Kaiser”.Dziennikarz tej gazety, Ricardo Roa uważa, że taka postawa pani kanclerz jest prawdziwym lekarstwem dla Niemiec i nazywa je „Merkeliną”. Dodając do tego potencjał ekonomiczny Niemiec oraz wysoki poziom opieki zdrowotnej nie powinny nas dziwić statystyki zachorowań i zgonów (chyba najkorzystniejsze na świecie). Możemy mieć satysfakcję, że polski rząd zachowuje się podobnie.

Wrócę jeszcze na chwilę do badań naukowych, prowadzonych w związku z pandemią COVID-19. Polscy naukowcy też mają powody do dumy. Wcześniej pisałem o międzynarodowych sukcesach zespołu prof. Marcina Drąga z Politechniki Wrocławskiej w pracy nad lekiem na koronawirusa. Dziś kilka słów o pracy zespołu prof. Marka Figlarowicza z poznańskiego Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN. Pan profesor, w wywiedzie dla Marcina Fijołka mówi tak: „ Kluczową rzeczą jest też to, że jeśli się zastanowimy, co jest wąskim gardłem w całym procesie przeprowadzania testów, to jest to liczba miejsc, gdzie można robić testy. Nie mamy ogromnej liczby jednostek sanepidu i do tego doskonale wyposażonych. Nasz test opracowaliśmy tak, by miał wszystkie elementy, które sprawią, że będą go mogły przeprowadzać nie tylko profesjonalne stacje diagnostyczne, ale wszystkie inne instytucje posiadające odpowiedni sprzęt, a tych jest bez porównania więcej. Chodzi o odczynnik dezaktywujący wirusa, który sprawia, że próbka dostarczona do sanepidu przestaje być zakaźna. To otwiera wszystkie inne laboratoria. Do tego mamy zestaw do izolacji wirusa i detekcji jego materiału genetycznego.” Twórcy tej metody nawiązali współpracę z polskimi firmami, które na zamówienie Ministerstwa Zdrowia wyprodukują od 100 do 150 tysięcy testów, a Ministerstwo rozdysponuje testy według potrzeb. Na pytanie dziennikarza o korzyści dla samego zespołu prof. Figlarowicz odpowiada: „Po prostu ROBIMY SWOJE. Tylko tyle i aż tyle”.

Przeglądając aktualne doniesienia w sprawie pandemii natrafiłem też na informację dla nas – lekarzy rodzinnych – bardzo interesującą. Otóż są dowody na to, że u coraz większej liczby pacjentów z COVID-19 poziom nasycenia tlenem krwi jest niezwykle niski. Normalnie wynosi on około 97 procent. Gdy wartość ta spadnie poniżej 90 procent mózg może nie otrzymać wystarczającej ilości tlenu, pacjenci mogą odczuwać senność, otępienie lub inne zaburzenia psychiczne. Gdy poziom natlenienia spadnie poniżej 80 procent pojawia się ryzyko uszkodzenia narządów wewnętrznych. Okazuje się, że u wielu pacjentów z COVID-19 stężenie tlenu we krwi wynosi poniżej 80 procent, mimo że nie czują się oni bardzo źle i nie mają problemów oddechowych. Ta informacja może być dla nas pomocna w diagnozowaniu naszych pacjentów. Ponieważ w każdej naszej praktyce jest pulsoksymetr, pacjentowi z objawami infekcyjnymi powinniśmy wykonać badanie poziomu nasycenia tlenem krwi. Może to nam pomóc w odpowiedniej kwalifikacji pacjentów z wątpliwymi objawami i w dalszym postępowaniu terapeutycznym.

Jak już jesteśmy przy naszych praktykach, to wiele z nich nie dałoby rady funkcjonować, gdyby nie pomoc ze strony LUDZI DOBREJ WOLI. To są ci wszyscy, którzy szyją nam maseczki, fartuchy, kombinezony, ochraniacze na nogi, kupują rękawiczki, przyłbice, płyny dezynfekcyjne i mydła. Jest ich mnóstwo, w skali całej Polski pewnie dziesiątki tysięcy. Jesteśmy im bardzo wdzięczni i bardzo im DZIĘKUJEMY, bo robią to z własnej, nieprzymuszonej woli, dla DOBRA NAS WSZYSTKICH.

Jako BONUS-PLUS składamy wyrazy wdzięczności wszystkim, którzy są z nami. Osobom prywatnym, ale także firmom, które nas wsparły: MART Kamień Krajeński i MAZART Sępólno Krajeńskie. Dziękujemy również druhom Antoniemu Woelke i Mateuszowi Łazarskiemu z OSP Szembruk za super maseczki. Wszyscy jesteście piękni i wspaniali w czynieniu dobra. RAZEM DAMY RADĘ.

Dariusz Jałocha