Mrzim koronu

Mrzim koronu

W niedługim czasie od zamknięcia granic, po obu stronach Olzy pojawiły się duże, ręcznie malowane banery. Na polskim płocie wywieszono hasło „Tęsknię za Tobą, Czechu”, a po czeskiej „Agnieszko, czy zostaniesz moją żoną?”. Jedno miasto, jedna rzeka, dwa kraje. I Cieszyński Browar Książęcy u stóp Góry Zamkowej, założony w 1846 roku, jako jeden z największych w trzecim kraju – Austrii. Tak plecie się przygraniczna historia zwykłych ludzi. Czesi zamknęli swoje granice trochę wcześniej niż my. I oni i my mieliśmy rację, bo to była jedyna droga do radykalnego spowolnienia rozprzestrzeniania się pandemii koronawirusa. Przez cały kwiecień w Pradze, Brnie, Litomierzycach, Ołomuńcu, Litovelu (też ma świetny browar) i Uniczovie przeprowadzono dobrowolne populacyjne badania wśród osób bez objawów choroby COVID-19, których celem miało być określenie czy osoby bezobjawowe mogły być zakażone i czy ewentualnie rozwinęła się u nich odporność na wirusa. Przebadano łącznie 26549 osób (grupa badawcza jedna z największych w Europie). Osoby badane wypełniały specjalną ankietę epidemiologiczną, która dotyczyła zagranicznych podróży od stycznia, miejsca i charakteru pracy, warunków mieszkaniowych, samopoczucia i ewentualnych kontaktów z osobami chorymi na COVID-19. Osoby badane nie mogły mieć żadnych widocznych objawów zarażenia koronawirusem. Najpierw przeszły testy krwi, a jeżeli wynik był pozytywny, pobierano od nich wymazy z gardła i nosa do dalszej analizy. Przeciwciała wykryto u 107 osób, czyli odporność wytworzyła się średnio u 0,5 procenta badanych, w najbardziej dotkniętych chorobą miejscowościach nie przekraczała 5 procent. Wnioski z badania jakie wyciągnął szef czeskiego Instytutu Informacji i Statystyki Zdrowia Ladislav Dusek są niepokojące: stopień odporności jest bardzo niski, czyli samouodpornienie po zakażeniu praktycznie nie występuje. To są złe wiadomości.

 

Równie złą informacją, chociaż z innej beczki, jest ta z Francji. Pochodzi od francuskiego związku piwowarów Brasseurs de France. Dziesięć milionów litrów piwa rzemieślniczego, którego nie wypili konsumenci ze względu na ograniczenia związane z epidemią koronawirusa trafiło do utylizacji. Mocno chmielowe piwa kraftowe, przechowywane za długo (dwa lub trzy miesiące) tracą aromat i nie nadają się do sprzedaży. Straty to miliony euro, a dodatkowe straty to brak przyjemności w ich spożywaniu. Te są niepowetowane. Jeśli już jesteśmy przy drożdżach (służących do produkcji piwa) to warto w tym miejscu wspomnieć o jeszcze innym ich wykorzystaniu. Otóż w laboratorium o wysokim stopniu bezpieczeństwa, należącym do Instytutu Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu w Bernie w Szwajcarii zsyntetyzowano klony SARS-CoV-2. Kod genetyczny tego wirusa składa się z jednoniciowej cząstki RNA złożonej z ok. 30000 par zasad, zawierających 15 genów. Dla porównania – ludzki genom ma postać podwójnej helisy DNA i składa się z 6,4 miliardów par zasad, zawierających ok. 25000 genów. Tak poznaną sekwencję genomu koronawirusa wprowadzono do komórek drożdży Saccharomyces cerevisiae, tworząc syntetyczną wersję wirusa, która jest wierna oryginałowi. Takie klony mogą być wykorzystane – według prof. Volkera Thiela – jako narzędzie do opracowania lepszych testów diagnostycznych czy szczepionek. Widzisz drogi Czytelniku, jak wszystko układa się w logiczną całość i jedno bez drugiego żyć nie może, jak Czech bez Agnieszki.

 

Żeby jednak w pełni zrozumieć, co się tak naprawdę stało i co się w związku z tym dzieje, musimy cofnąć się o kilka miesięcy. W środkowych Chinach w prowincji Hubei znajduje się jeden z największych ośrodków gospodarczych Chin, powstałe w 1949 roku z trzech miast Hankou, Hanyangu i Wuchangu miasto Wuhan. Ma ponad 11 milionów mieszkańców, jest największym węzłem komunikacyjnych kraju. Ma 21 uniwersytetów i instytutów. W 1958 roku powstał tam Wuhan Instytute of Virology, a w jego strukturze w 2017 roku uruchomiono Wuhan Nationale Biosafety Laboratory, w którym bada się wirusy SARS i EBOLA. Od 2014 roku w Wuhan odbywa się coroczny tenisowy turniej WTA, a w październiku 2019 roku miały miejsce 7 Światowe Wojskowe Igrzyska Sportowe z udziałem około 10 tysięcy zawodników z całego świata, w tym 193 reprezentantów Polski. Jedna z uczestniczek Igrzysk francuska pięcioboistka Elodie Clouvel i jej partner Valentin, także pięcioboista zachorowali w czasie pobytu w Chinach. Zawodniczka tak ten fakt wspomina: „Przez trzy dni z powodu choroby nie mogliśmy trenować. Miałam potem kontakt z lekarzem, który powiedział nam, że prawdopodobnie już to mieliśmy, bo wielu zawodników też było chorych”. Inna zawodniczka, amerykańska kolarka Maatje Benassi startowała w wyścigu ze startu wspólnego. Upadła na ostatnim okrążeniu. Po powrocie do kraju ludzie zaczęli ją oskarżać, że to ona rozniosła wirusa po świecie. W USA jest uważana za pacjenta zero. Co na to władze komunistycznych Chin? Szef chińskiego MSZ upiera się, że to żołnierze amerykańscy uczestniczący w tych zawodach przywlekli wirusa! Przypomnę jeszcze raz datę Igrzysk – październik 2019. Do COVID-19 Chiny przyznały się w styczniu 2020, weryfikując potem datę początku epidemii na grudzień 2019 roku. Świat jest na krawędzi nieuniknionej katastrofy. Takich laboratoriów jest bardzo dużo. Część z nich jest międzynarodowo nadzorowana, a znaczna już nie. Są tajne i nad czym tak naprawdę pracują wiedzą tylko ich właściciele.

 

Inna, mniej tajemnicza katastrofa jest jeszcze bliżej. Pisałem już jakiś czas temu o utylizacji środków ochrony osobistej, głównie rękawiczek jednorazowych, maseczek, fartuchów ochronnych. Duża część z nich trafia do przypadkowych śmietników, na wysypiska śmieci, jest roznoszona przez wiatr, płynie rzekami do mórz i oceanów. Popularne w USA kanały burzowe w dużych miastach są naturalną drogą transportową dla tych plastykowych lub z innych tworzyw sztucznych wytworzonych jednorazowych przedmiotów. Zwierzęta morskie, na przykład żółwie biorą takie śmieci za meduzy czy inne pożywienie i je połykają, często ze skutkiem śmiertelnym. Nie połknięte będą przez długie lata rozkładać się w wodzie, a pamiętajmy że najczęściej są one zanieczyszczone różnymi wirusami i bakteriami (nie tylko koronawirusem). Nad tym problemem nie panują administracje poszczególnych państw. Wskazuje się natomiast na konieczność zastosowania rozwiązania długoterminowego, czyli rozwoju i produkcji środków ochrony osobistej wielokrotnego użycia (oczywiście po odkażeniu). I tutaj mamy swój światowy sukces. Polski technolog Norbert Duczmal stworzył pierwszą na świecie, certyfikowaną Nano Maseczkę. Jej powierzchnia pokryta jest specjalną powłoką: zabijającą wirusy i bakterie. Zabezpiecza także przed zanieczyszczeniami, alergenami, pyłami, grzybami i pleśnią. Podobne nanopowłoki mogą być stosowane także na rękawiczkach, kombinezonach lub śluzach. Powłoka się samooczyszcza i aktywuje swoje właściwości jedynie pod wpływem światła dziennego lub sztucznego. Może działać przez okres do piętnastu tygodni przez 24 godziny na dobę. W czym więc tkwi problem? Trzeba je wdrożyć do produkcji, a na to potrzebne są pieniądze, duże pieniądze. Pojawia się także dylemat inwestora. Po co produkować czegoś mniej jeśli można więcej, tak jak telewizorów, które przestają działać wraz z zakończeniem się gwarancji, pralek czy samochodów bezawaryjnych przez trzy lata. Przecież Chińczycy wyprodukują nam miliardy jednorazowych maseczek i rękawiczek, uwalniając przy okazji kolejnego wirusa, żeby podtrzymać zapotrzebowanie na „nowe śmieci”.

 

Wbrew pozorom, mimo uspokajających informacji prawie z całego świata, problem pandemii nie przestaje istnieć. Dyrektor Instytutu Wirusologii na Uniwersytecie w Bonn Hendrik Streeck przebadał w ostatnich tygodniach 919 osób z 405 gospodarstw domowych w miejscowości Gangelt na zachodzie Niemiec w powiecie Heinsberg, który na początku epidemii w Niemczech uchodził za jej największe ognisko. Z kilka dni temu opublikowanych badań wynika, że ślady infekcji stwierdzono u 15 procent przebadanych, choć oficjalnie jako zakażonych koronawirusem zidentyfikowano 3,1 procenta. Wspomniany wirusolog wnioskuje z tego faktu, że rzeczywiście zakażonych koronawirusem w Niemczech jest 1,8 miliona osób, a nie niecałe 180 tysięcy. I wiąże taką ilość zakażeń z imprezami karnawałowymi, które odbyły się bezpośrednio przed pierwszą falą zakażeń. „Wspólne śpiewy i głośne mówienie bardzo mocno wpływają na rozprzestrzenianie się SARS-CoV-2, ale i innych chorób układu oddechowego, takich jak grypa” – dodaje w swojej wypowiedzi dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Przypomina też, że 22 procent zachorowań przebiega bezobjawowo, dlatego najważniejsze jest przestrzegania zasad higieny i zachowanie odstępów. „Każdy rzekomo zdrowy, którego spotykamy, może bez swojej wiedzy być nosicielem wirusa” – uzupełnił wywiad współautor badania prof. Martin Exner. Badanie nad zjawiskiem pandemii i jej przebiegiem trwają na całym świecie. Dr Paweł Grzesiowski ze Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP w Warszawie uważa, że Polska pod względem epidemicznym wobec innych krajów jest opóźniona o miesiąc, a może nawet o dwa miesiące, bo skutecznie wprowadzono kwarantannę. Jej poluzowanie musi być bardzo ostrożne i obrazowo opisuje obecną sytuację: „Jest taka, jak po wybuchu bomby radioaktywnej, gdy nadal unosi się pył radioaktywny, a ludzie schowali się do schronów. Teraz zaczynają z nich wychodzić, ale pył radioaktywny wciąż się unosi, czyli wirus nadal krąży, bo on nie zniknął”. Uważa, że nadal jesteśmy przed szczytem zachorowań. Zwraca też uwagę na bardzo pozytywny czynnik, jakim jest niska śmiertelność z powodu COVID-19. Zaledwie 5 procent wykrytych zakażeń okazało się w Polsce śmiertelnych (dla porównania w Niemczech ok. 3-4 procent, a we Włoszech 14).

 

Jaka jest reakcja Polaków? W miniony weekend wybrało się w Tatry ponad 20 tysięcy turystów. Do Morskiego Oka w sobotę weszło ponad 3100 osób, w niedzielę prawie 2500. Do Doliny Kościeliskiej prawie 1500 osób w sobotę i 1200 w niedzielę. Większość nie nosiła maseczek nie tylko w Tatrach (gdzie nie trzeba), ale i na ulicach Zakopanego. Policja i laweciarze odholowali na okoliczne parkingi strzeżone dziesiątki zaparkowanych na zakazach parkowania samochodów osobowych, a dyrekcja Tatrzańskiego Parku Narodowego zapowiedziała wprowadzenie limitów wejść na najbardziej popularne szlaki. Po co zresztą szukać tak daleko. W każdym mieście i miasteczku widzieliśmy, nad rzeką czy nad morzem, gęste tłumy rozanielonych, bezmyślnych obywateli RP. W związku z takimi nagminnymi faktami sytuacja zmienia się radykalnie. „W związku z planami w sprawie łagodzenia obostrzeń analizowana jest sytuacja epidemiologiczna w kraju i zachowania obywateli, bo z niepokojem obserwujemy, że część osób przestaje nosić maseczki, a to warunek tego, byśmy mogli zdejmować ograniczenia” – powiedział w poniedziałek, 11 maja, rzecznik rządu Piotr Müller. I słusznie. Jak ktoś grzeszy, to musi ponieść karę. Niech teraz leje nawet do wyborów. Deszcz się przyda wszystkim: lasom, rolnikom, zwierzętom i tym z rozpalonymi głowami.

Muszę na koniec wyjaśnić co oznacza tytuł dzisiejszego felietonu. Nie znając dobrze języka chorwackiego, intuicyjnie pomyślałem, że oznacza „mrozimy koronawirusa”. To mi się podobało. Tymczasem znaczenie jest zupełnie inne. Słowo „mrzim” to po prostu „nienawidzę”. Rzadko używam określeń pejoratywnych, ale powoli zaczynam koronawirusa nienawidzić. Chyba jak większość z nas.

 

Dariusz Jałocha